13 maja 2013 roku w Gimnazjum im. Bł. Jana Pawła II w Nadarzynie odbył się finał I edycji powiatowego konkursu historycznego „POLSKIE PAŃSTWO PODZIEMNE 1939-1945”, pod patronatem Związku Kombatantów RP i BWP.

Pierwszym etapem konkursu było napisanie pracy na temat: „Nie dajmy umrzeć pamięci … Historia żołnierza Państwa Podziemnego z mojej najbliższej okolicy”.

Nasi uczniowie przeprowadzili wywiad z porucznikiem Stanisławem Rumiankiem.

Drugim etapem konkursu był turniej wiedzy na temat Polskiego Państwa Podziemnego.

Reprezentacja naszej szkoły w składzie: Anita Adamkiewicz IIIC, Aleksandra Bajtek IIIC, Wojciech Dobkowski IIIC, Damian Kutyła IIIC zajęła II miejsce.

 Gratulujemy!

Poniżej przestawiamy wywiad, który uczniowie przeprowadzili na konkurs.

  

Praca na konkurs historyczny

POLSKIE PAŃSTWO PODZIEMNE

1939 – 1945

„ Nie dajmy umrzeć pamięci… Historia żołnierza Państwa Podziemnego

z mojej najbliższej okolicy”.

 

Wywiad z Porucznikiem Stanisławem Rumiankiem

  

Pracę przygotowali uczniowie klasy III C gimnazjum

 z Zespołu Szkół Ogólnokształcących,

Gimnazjum nr 2 im. Żołnierzy Armii Krajowej

w Brwinowie

  

Anita Adamkiewicz

Aleksandra Bajtek

Wojciech Dobkowski

Damian Kutyła

 

Opiekun: nauczycielka historii

Magdalena Kapuścińska – Urbaniak

 

 

Porucznik Stanisław Rumianek

Prezes Staromiejskiego Środowiska Żołnierzy Armii Krajowej

Zgrupowania „Róg”

 

Urodził się w Warszawie 5 lipca 1929 roku, gdzie spędził również dzieciństwo, lata okupacji hitlerowskiej i Powstanie Warszawskie.

 

W 1938 roku wstępuje do Związku Harcerstw Polskiego, do „Wilczków”,

w I Próbnej Warszawskiej Drużynie Harcerzy. Od roku 1942 w 41. WDH
im. Władysława Sikorskiego, w grupie „Zawiszaków” (ze stopniem młodzika). Następnie Szare Szeregi, przy szkole nr 165 w Warszawie.

 

Od 1 sierpnia do 7 października 1944 roku brał udział w Powstaniu Warszawskim, jako łącznik/strzelec w 102. kompanii batalionu „Bończa”, zgrupowania „Róg” (na Starym Mieście, Powiślu i Śródmieściu).

 

Po wojnie nadal działał w harcerstwie: 1945 – 1960 – 41. szczep harcerski „Sikorszczaków” hufiec Śródmieście (zastępowy) oraz w latach 1948 – 1951 drużynowy w 103. WDH na Targówku.

Czynną służbę w ZHP skończył w stopniu Harcerza Orlego i podharcmistrza.

Do Brwinowa przybył w roku 1966 i osiadł na stałe.

W latach 1961 – 1966 pełnił funkcję instruktora w hufcu Śródmieście, następnie w latach1977 i 1978 uczestniczył w obozach hufca Brwinów – Podkowa Leśna.

W latach 1989 – 1999 i w 2006 roku – brał udział w obsłudze instruktorskiej Rajdu Arsenał z ramienia Terenowego Kręgu Seniorów – Powiśle, Wola, Ochota.

 

Jakie było Pana dzieciństwo?

Fajne (śmiech). Urodziłem się na Powiślu, na Karowej. Mieszkałem na Bednarskiej. Było to blisko Wisły. Chodziłem do przedszkola. Kiedy tylko była możliwość, to uciekało się

nad Wisłę. Już później przeprowadziłem się nad Stare Miasto, jak tylko była chwila wolna, łapało się wędki i nad Wisłę. Kolega mieszkał na przystani, bo jego ojciec był przystaniowym. To się właziło do Wisły. Stały tam statki przy przystani nad Wisłą. To żeśmy się ganiali

w berka.

Jak który był już na skraju, to wskakiwało się do wody. A to było prawie już na nurcie rzeki także, jako tako się pływało. Łapaliśmy ukleje.  Nieraz nałapało się siatkę tych uklei, to bez czyszczenia na patelnię i się je jadło ze wszystkim. Łódkę na długiej linie wypuszczaliśmy, żeby tylko jakoś z prądu zejść, złapać się liny i wskoczyć. Nikogo to specjalnie nie interesowało. Czasami ojciec kolegi miał rurę jakąś i nas popędzał, żebyśmy lepiej uważali.

Do szkoły jeździło się tramwajem. Na przystanku nigdy się prawie nie wsiadało. Bo to nie przystoi. Trzeba było wskoczyć do niego w biegu lub wyskoczyć z niego, jak już się dojechało do celu. Uważam, że dzisiaj jest zbyt duża opiekuńczość ze strony rodziców. Być może

są teraz zbyt trudne warunki. Potężny ruch na ulicach.

W zimie do szkoły jeździło się sankami, bo nikt nie zbierał śniegu. Nowym Światem zaśnieżonym jechało się do szkoły i nikt nie narzekał. Tak, że dzieciństwo było fajne.

Co Pan czuł, gdy dowiedział się Pan o wybuchu wojny?

Ja nie zdawałem sobie sprawy, co to znaczy wojna. Przygotowywaliśmy się do wojny. Zbierane były koce, prowadzone ćwiczenia przeciwgazowe… Byłem młody, to nie myślałem wojna. No będzie to coś tam będzie. Wtedy nie wiedziałem, co to wojna.

Zresztą przeżywałem to pierwszy raz! (Śmiech).

 

Jak było podczas udziału w Małym Sabotażu?

Podstawowa działalność, to było zagazowywanie kin. Najpierw rozpylaliśmy taki proszek, który powodował kichanie. Był on w takich tekturowych pudełeczkach. Teraz są kapiszony

w takich. Uchylało się trochę i z balkonu zrzucało. Chodziliśmy do kinematografu miejskiego przy ulicy Długiej. Był to dawny teatr. Były tam piękne balkony. No i tam się puściło kilkanaście tych pudełek. Wtedy zaczynało się kichanie na widowni. Otwierane od razu były okna i wietrzenie. Następnego dnia seansu nie było. Później jakiś płyn żrący nam dali, wieszaliśmy go za barierkami na balkonie i się puszczało(..) Nie wylewał się, tylko jakoś się rozpryskiwał. Było to z gazem. Nie wiem dokładnie tego, ale wtedy ludzie wychodzili poparzeni. Mieli dziury w ubraniach,  ślady we włosach itd.

Zajmowałem się jeszcze przenoszeniem meldunków, roznoszeniem prasy podziemnej, rozdawaniem jej na ulicach.  Taka była na bieżąco nasza działalność.

Malowaniem się nie zajmowaliśmy.

Jak to się stało, że stał się pan uczestnikiem Powstania Warszawskiego?

To cały proces był… Ja przed wojną należałem do harcerstwa, do Zuchów. Później w czasie okupacji wstąpiłem w 1941/1942 do drużyny, która była przy szkole. Następnie ta drużyna przeszła do Szarych Szeregów. Początkowo nawet nie było wiadomo. Tych różnych odłamów harcerskich było sporo, tych organizacji było sporo. Nasi wodzowie tak zdecydowali, że Szare Szeregi będą najlepsze, więc nasza Drużyna 41 WDH (później szczep był, bo rozrosło się to do dużych ilości). No i z Szarych Szeregów to już krok do Armii Krajowej.

Ponieważ Mały Sabotaż było trzeba podczas okupacji wykonać. Więc to się ściśle łączyło

z Armią Krajową.

 

Czy cała warszawska młodzież brała udział w powstaniu?

Cała to przesada, bo było trochę ludzi, którzy siedzieli, nie wychylali nosa. Ja tym ludziom osobiście bardzo współczułem, tym, którzy siedzieli w piwnicy, bo to była dopiero tragedia.

Ja byłem na barykadzie na ulicy Piwnej przy Placu Zamkowym, a mieszkałem gdzieś tak

w połowie Świętojańskiej. Wejście też było od ulicy Piwnej. Miałem 200 – 300 metrów

do domu, więc jak miałem chwilę to spod barykady do domu przychodziłem.

To gdzieś tam słychać gwizd bomby a ludzie siadają i czekają, aż ta bomba już spadnie. Ja stoję i patrzę, czego oni się boją… Po prostu inny ogląd sytuacji. I to była tragedia. Na Starówce te 30 dni, Ci ludzie pod bombami. Każdy czekał, kiedy ta bomba w końcu na ten dom spadnie. To była tragedia.
A młodzież. Różnie to było. Dużo ludzi wstąpiło. U nas w kompanii to było nas chyba 6 – ciu na 120 – stu i kilka dziewcząt.

 

    

 

 

      A ci, co brali udział w Powstaniu, co nimi kierowało i skąd brali siłę do walki?

      Było trochę ludzi takich, którzy nie działali w konspiracji, tego nie wiem może chęć?

No, bo ja ze Starówki, a na Starówce nie powiem towarzystwo było odpowiednie. No to nareszcie będzie można sobie powojować – myśleliśmy, postrzelać i nożem sobie rzucić

w kogoś. Będzie fajnie. Natomiast w konspiracji to my już szkoliliśmy się, te 2 lata.

W Małym Sabotażu, trzeba było uważać, żeby człowieka Niemcy nie złapali. Roznosiliśmy gazetki takie wydawane w Podziemiu i wcale żeśmy się nie kryli. Nawet był taki czas,

że dostawaliśmy gazetki takie niemieckie, w niemieckim języku, pod niemiecki dryl napisane przez konspiracje i były tam podawane fakty z frontów. Myśmy to sprzedawali na ulicach. Niemcy wychwytywali, płacili (śmiech).

Później przygotowania były takie, że wytyczaliśmy trasę podwórkami. Nawet nie wiedziałem, po co. Ulice, podwórka trzeba było przejść. Od Placu Zamkowego wytyczyliśmy szlak do Zapiecka, aż tam prawie do rynku Starego Miasta. Później te ostatnie tygodnie, gdy wojska niemieckie przemieszczały się ze wschodu na zachód i odwrotnie, mieliśmy za zadanie przekazać te informacje, jakie to oddziały są? Co robią? W jakim składzie? I tak dalej.

Gdy wybuchło Powstanie, większość dwa niektórzy cztery lata wojowali. Myśmy się ćwiczyli

z bronią. Jeździliśmy do partyzantów do Zalesia Górnego.

To w ogóle nie wchodziła w rachubę taka sytuacja, żeby zastanawiać się czy pójść, czy nie. Nawet mama sobie zapłakała i słowa nie powiedziała, taka była sytuacja. Ojciec już dwa dni wcześniej poszedł i już więcej nie wrócił.

 

Jaki miał Pan pseudonim i dlaczego właśnie taki?

     „Wilk”, kojarzyło mi się to z początkiem harcerstwa, zuchy nazywano „wilczkami”.

 

Pod czyim dowództwem Pan służył?

      Poczynając od samej góry płk. K. Wachnowski – w czasie późniejszym dowódca 36 pp. LA, następnie Stanisław Błaszczak ps. „Róg”. W batalionie Bończa Edward Sobeski i 102 Zdzisław Mayzner ps. „Mierosławski”.

 

W którym rejonie Warszawy Pan walczył?
Stare Miasto od 1.08- 2.09, następnie wycofaliśmy się na Powiśle, gdzie byliśmy 1-2 dni. Stamtąd przeszliśmy na Śródmieście, gdzie byłem do 2.10.

Od 2 sierpnia byłem z 3 kolegami w Kompanii Osłonowej. Mieliśmy schować i zabezpieczyć broń. Tą broń zakopaliśmy. Co ciekawe, znalazłem ją po wojnie.

 

Skąd powstańcy mieli broń?

Mogę teoretyzować. Nie miałem broni przystępując do powstania.

Głównym źródłem broni były zakopane (pochowane) karabiny z 1939 roku. Broń można było mieć ze zrzutów, oraz produkowana podczas całej okupacji. Z rozbrajania Niemców

i kupowaną na bazarze od Niemców. Ja broni nie kupiłem, ale za to kupiłem buty od Niemca. Handel wtedy kwitł.

 

      Jaką funkcje pełnił Pan w Powstaniu Warszawskim?

Przez cały prawie sierpień byłem łącznikiem do dyspozycji dowódcy barykady na ulicy Piwnej. Później byłem ranny i kilka dni mnie nie było. Następnie zmieniliśmy stanowiska na ulicy Jezuickiej. Tam byłem od wszystkiego min. donosiłem amunicję, jedzenie. Wtedy przydzielono mnie do sekcji karabinu maszynowego, jako amunicyjny.

 

       Dowiedzieliśmy się, że podczas Powstania Warszawskiego był Pan ranny. Czy to były poważne obrażenia?

       Powinny być poważne, bo miałem przestrzelone płuco. Zaprowadzono mnie do szpitala, gdzie mnie opatrzono. Na drugi dzień wpadł tam pocisk, wtedy całą rękę dodatkowo miałem w odłamkach. Ewakuowano nas na ulicę Freta do innego szpitala. Po południu ostrzelali nas. Zawalił się prawie cały budynek. Zeszliśmy do piwnicy. Tam wytrzymałem dwa dni i uciekłem.

Kiedyś na ulicy Długiej prowadziłem oddział i „gołębiarz” strzelił. Pocisk trafił mnie w wargę.

 

Co było dla Pana najtrudniejsze?

Chyba nie było trudnych rzeczy… (śmiech). Jakoś w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć, aby było coś trudnego. Człowiek młody był, to wszystko było łatwe i na wesoło.

 

Co było najtrudniejsze w Powstaniu Warszawskim?
Myślę, że skrajnie niebezpieczne sytuacje. Ale wtedy się tak nie myślało. Żyło się dniem dzisiejszym. Kiedy człowiek jest sam, to zaczyna kombinować, zastanawiać się, może to, może tu, może tędy. W grupie tak nie ma, idzie się ze wszystkimi, wykonuje rozkazy. Pewnego razu musieliśmy przejść przez ulicę ostrzeliwaną z około pięćdziesięciu metrów

z karabinu maszynowego. Nie było żadnej osłony. Niosłem wtedy szufladę z granatami. Kiedy przebiegaliśmy, Niemcy nas nie widzieli, strzelali na ślepo. Z kilkunastu ludzi w plutonie dwóch rannych, w tym jeden śmiertelnie. Innym razem zaskoczyli nas, ale zdołaliśmy schować się w budynkach. Oni umocnili się za niską, mocną barykadą z brukowców. Gdyby wiedzieli, że pomieszczenia, w których byliśmy, były drewniane, jeden czy dwa granatniki załatwiłyby sprawę. Ale nie wiedzieli. Niedaleko byli inni powstańcy, dzieliło nas siedem metrów ulicy. Siedem metrów między życiem a śmiercią. Postanowiliśmy wyruszyć w nocy, jednak księżyc świecił jasno i nie było o tym mowy. Wtedy jeden z kolegów nie wytrzymał

i z karabinem maszynowym wybiegł. W ogniu kul wszyscy ruszyli za nim. Często mówi się

o kimś bohater. Ale kto to w ogóle jest? Człowiek, który zrobił jakiś bohaterski czyn albo wykazał się heroizmem, bo nie dał psychicznie rady, po prostu zwariował, albo faktycznie był odważny i zdawał sobie sprawę z konsekwencji. Każdy z nich. Ginęło tylu ludzi, ataki, stale ataki. Nawet dowódca naszej kompanii chciał się zastrzelić.

 

      Czy w czasie wojny rodzina i sąsiedzi wiedzieli o Pana konspiracyjnej działalności?

      Mama wiedziała, ojciec też wiedział. U nas odbywały się spotkania konspiracyjne, to wiedzieli, ale nikt nic nie mówił. To były nasze sprawy. Jeździliśmy również na biwaki

do partyzantów.

 

       Co działo się z Panem bezpośrednio po Powstaniu Warszawskim?. Czy był Pan w obozie przejściowym Dulag 121, w Pruszkowie?

Jeszcze w Warszawie po powstaniu szykowaliśmy druga partę broni do zakopania. Wpadli Niemcy. Złapaliśmy pistolety w garść, nie ma rady, zobaczymy, co będzie. Niemcy byli zszokowani, zaczęli mówić do nas. Jeden z kolegów znał niemiecki, wiec wywiązała się dyskusja. Powiedział, że szykujemy broń, aby ją zdać. Niemiec wytargował od nas wtedy STEN ’a. Jak Niemcy wyszli, to doszliśmy do wniosku, że jak przyjdą następnym razem to nas po prostu zdejmą. Od razu tej nocy poszliśmy po piwnicach, by szukać ubrań. Przebraliśmy się w coś. Na drugi dzień rano poszliśmy na Wolę do kościoła św. Wojciecha, dalej na dworzec zachodni i pociągiem do Pruszkowa. Z Warszawy wyszliśmy 7 października.

      W Pruszkowie 1-2 noce byliśmy. Przedostaliśmy się z naszego baraku na transport do

tzw. Generalnej Guberni. Następnie przedostałem się pod Tarnów do wsi, której nazwy nie pamiętam, ale gospodarz nazywał się Odbierzychleb. Spędziliśmy tam dwa tygodnie. Spotykaliśmy żandarmów. Mówili oni nam, że jeszcze dwa tygodnie i za to, że braliśmy udział w powstaniu, to teraz na front pójdziemy. Kiedy termin ten się zbliżał, wywędrowaliśmy stamtąd.

Złapano nas, czyli mnie i brata w Krakowie. Trafiliśmy do więzienia GESTAPO

na ul. Montelupich.  W obawie przed rewizją zjadłem zaświadczenie ze szpitala i legitymację powstańczą. Zaświadczenia o odznaczeniu mnie Krzyżem Walecznych zjeść nie zdołałem

i mam je do dzisiaj. Po kilkudniowym pobycie zostaliśmy zwolnieni i udaliśmy się do wuja pod Rawę Mazowiecką.

Po wojnie przez 12 lat boksowałem w Klubie Polonia w Warszawie. Dużo pływałem,

co zresztą robię do tej pory. Jestem jedyną osobą, którą znam (śmiech), niebiorącą leków przez całe życie. A przepraszam, całe może nie do 7 roku życia byłem chorowity, zachorowałem nawet na tyfus. Później już jak ręką odjął, nie chorowałem wcale.

 

Czy miał Pan czas na życie osobiste podczas Powstania Warszawskiego?

Raczej nie. Poza tym chyba nie było takiej potrzeby. Na Starówce tylko się ze stanowiska szło się na kwaterę… Z dziewczynami się też rozmawiało oczywiście.

Na Śródmieściu było inaczej: jak tam poszliśmy, wszyscy byliśmy zaszokowani. Poszliśmy nawet do kina dwa razy. To tyle z mojego życia osobistego.

 

A co z miłością? Czy był Pan zakochany?

Nie. Znaczy za dziewczynami ganiałem, oczywiście: tu się podszczypnęło, tu za warkocz pociągnęło to tak, ale piętnaście lat miałem i człowiek, czym innym był zupełnie zainteresowany. Zresztą stale to wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo.

 

Czy podczas wojny słyszał Pan o Rudym, Zośce i o Alku?

Nie.

 

Ukrywał Pan po wojnie swoje uczestnictwo w Szarych Szeregach?

Po wojnie nie. Coś mi przyszło do głowy i poszedłem do Urzędu Bezpieczeństwa na ulicę Cyryla i Metodego, aby się ujawnić. Siedziałem jedną noc i opisywałem im wszystko,

od urodzenia, a potem mnie wypuścili.

 

Poznał Pan osobiście Józefa Piłsudskiego. Był on ówczesnym wielkim autorytetem. Czy obecnie młodzież również potrzebuje autorytetów?

Józef Piłsudski był ogromnym autorytetem.

W dzisiejszych czasach bezwzględnie potrzeba autorytetów i to nie tylko młodzież, dorośli również potrzebują. Niestety, niewielu jest ludzi będących u władzy, którzy są dobrym przykładem do naśladowania.

      Według mojej wiedzy młodzież przedwojenna była przesiąknięta patriotyzmem, czego ze smutkiem nie można powiedzieć o młodzieży dzisiejszej. Czy ma Pan jakiś pomysł na wskrzeszenie ducha patriotyzmu?

      Chyba to, co robię w tej chwili. Chciałbym, abyście się wychowali na patriotycznych ludzi, stali się autorytetami. Chcę, abyście poznawali historię i wtedy będzie w was ten patriotyzm.

Ja niestety nie mogłem uczyć się historii, zacząłem ją poznawać dopiero po wyzwoleniu.

 

Czy myśli Pan, że współczesna młodzież jest wystarczająco przywiązana do pojęcia Ojczyzny?

Na pewno niewystarczająco. Nie wszystkich to dotyczy, oczywiście. Trudno się nawet dziwić.

 

Jakie widzi Pan różnice między zachowaniem się młodzieży przedwojennej, a obecnej?

Bardzo duże różnice. Patriotycznie patrząc to mieliśmy dużo autorytetów, dzisiaj ich nie ma. Można na palcach jednej ręki policzyć poczynając od naszego papieża. Ale nauczyciele to byli autorytetami. Narzekaliśmy na wielu, każdy miał swój pseudonim, jak ich dzisiaj pewnie też nazywacie. Chodziliśmy na wagary, a teraz to tylko nauka. Chodziło się nad Wisłę. Nieraz się wędki przeszmuglowało z domu, żeby mama nie zobaczyła. Policjantki pilnowały porządku. Jak się zobaczyło policjantkę ze sto, dwieście metrów, to zjeżdżaliśmy, gdzie pieprz rośnie. Dzisiaj policjant zatrzyma młodego, a on mu ubliża. Coś nieprawdopodobnego. Nie mówiąc

o używaniu niecenzuralnych słów. Było nie do pomyślenia, żeby dorosły gdzieś w tramwaju, na ulicy, gdzie ludzie chodzą takich słów używał. Natychmiast faceta zgarnęli. Także młodzież była zupełnie inna, ale inny czas, inny świat, inni ludzie…

 

Czy chciałby Pan coś zmienić we współczesnej młodzieży?

Żeby była trochę bardziej patriotyczna, żeby młodym ludziom zależało na tym, aby Ojczyzna rozwijała się, aby nam było dobrze. Żebyśmy się tolerowali – już nie mówię abyśmy się kochali, ale tolerowali… Ale może to niemodne? Może ja staromodnie myślę?

Tak, jak już powiedziałem: to nie jest mój świat.

 

Jakie są Pana nadzieje związane z młodzieżą i jej udziałem w kultywowaniu historii?
Zależy mi na tym, aby byli patriotami, kochali swoją Ojczyznę. Staram się krzewić w nich historię, interesować ich przeszłością, opowiadam o swojej przeszłości, o tym jak było.

Mam nadzieję, że każdy, kto docenia wiedzę, będzie przekazywał tę ciekawość innym, kolejnym kilku osobom, a one następnym.

 

      Co chciałby Pan przekazać młodemu pokoleniu?

      Nie mam konkretnej recepty. Życzyłbym wam spokoju i pokoju. Abyście mogli układać sobie życie według własnego planu. Aby zdrowie wam dopisywało, tak jak mnie. Uczcie się, abyście wyrośli na porządnych ludzi, aby Polska była dumna z waszej działalności.

 

Czy wspomnienia, które Pan posiada zmieniają Pana sposób postrzegania i odbierania świata XXI wieku?

Jestem zawsze niezadowolony z tego, co się dzieje. To nie jest mój świat. Teraz świat jest zwariowany. Nie mogę go zrozumieć… Znaczy, doskonale to rozumiem, bo taka sytuacja się wytworzyła, ale dla mnie to jest nie do przyjęcia. Człowiek zbytnio goni za pieniądzem,

by zauważyć inne wartości: rodzina, przyjaciele, Ojczyzna… Brak tych wartości w XXI wieku.

 

Miał Pan wielkie szczęście unikając śmierci. Uważa Pan, że Ktoś z góry zadecydował o pańskim losie?

      Tak by należało sądzić. Tyle razy było, blisko ale jednak wyszedłem obronną ręką.

 

Jakie były Pana marzenia, gdy był Pan w naszym wieku?
Jak każdy, być strażakiem albo policjantem. Jednak potem, myśląc o zawodzie elektronika, skończyłem gimnazjum mechaniczne oraz liceum telekomunikacyjne. Właściwie przypadkiem udało mi się znaleźć pracę w przemyśle teletechnicznym. Dzięki czemu

po wojnie budowałem centrale telefoniczne w całej Polsce. W 1944 roku zapisałem się również do szkoły lotniczej na ulicy Miodowej, dostałem już nawet legitymację, ale Powstanie przekreśliło te plany. Potem zdawałem też egzamin do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, jednak matka się nie zgodziła. Podobnie było, kiedy w 1945 roku razem z bratem próbowaliśmy uciekać z kraju, bojąc się aresztowania, zatrzymała nas.

Jesteśmy zdumieni pańską ponadprzeciętną kondycją fizyczną i intelektualną.

       Jak Pan to robi?

Podstawową rzeczą jest to, aby być zadowolonym. Jak coś nie wyjdzie trudno, tak ma być. Trzeba być szlachetnym i pozytywnie myśleć.

 

      Jak i kiedy trafił Pan do Brwinowa?

      Gdybym mógł pofantazjować, powiedziałbym, że wyszukałem sobie taką pannę, która ma majątek 400 metrów kwadratowych ziemi i ten dom. Ożeniłem się po prostu. Żona była harcerką. Byliśmy na dużym obozie w Bieszczadach trzy razy. Tam ją spotkałem

i się ożeniłem.

Jakie jest Pana Najszczęśliwsze wspomnienie lub najszczęśliwszy czas?

      Cały czas jestem szczęśliwy. Nie pamiętam jakiś trudnych sytuacji życiowych. Jestem zadowolony z życia. Mam przyzwoite dzieci, wnuki i bardzo tolerancyjną żonę.

 

Czy jest Pan szczęśliwy?

Jestem! Oczywiście! Mam kochaną żonę i nie mówię tego po to, aby ładnie mówić o żonie, ale ona toleruje to wszystko. Nieraz do niej mówię: „Ciekawy jestem, kiedy mi wreszcie te tobołki za drzwi wystawisz, bo się domem nie zajmuję, tylko działam, wystawy robię, zawsze gdzieś jeżdżę”.

 

Jaki ma Pan teraz marzenia?
Chciałbym pożyć w zdrowiu jeszcze ze dwadzieścia lat (śmiech). Pragnę dokończyć książkę

o harcerstwie oraz o 36 Pułku Piechoty. Zebrałem już dużo materiałów, informacji.

 

Dziękujemy.